
Wyruszyłem do kliniki neurologicznej i znowu, jak gdyby nigdy nic, zostałem przyjęty z uśmiechem. Tylko że ja nie byłem w nastroju do uśmiechów. Byłem w nastroju do dramatów. Tych z telenoweli, z dramatycznym zoomem na twarz. Tymczasem lekarz - pełen optymizmu jak pogodynka w lipcu - odpala płytę i zaczyna opowiadać, co widzi na ekranie...